Co mnie tu przygnało jest oczywiste. Ludzie, których kocham, również to jeszcze nienarodzone dziecko mojej córki, co teraz jest światłem dla wszystkich wokół. Góry, które zachwycają swoją potęgą i każdego ranka oddają mi jej cząsteczkę. Ten smak wody w strumieniu i ten z kuchennego kranu. Rzeka z milczącymi głazami, którym można zaufać. Przestrzeń, w którą możesz rzucić każdą myśl i ona się o nic nie rozbije.
Wiadomo, że jak podejdziesz bliżej, góra staje się murem – c’est la vie. To wiem i tego zresztą nie wypada mi nie wiedzieć w moim wieku. Ale dziecko przechowane we mnie i ukryte w ciemnościach czasem wychodzi popatrzeć i się zachwycić. I w tej ojczyźnie Wróbla[1] wychodzi coraz częściej. Nie wiem, czy to przez oczywistość tego piękna. Jestem tym zaskoczona, ponieważ zawsze szukałam go głębiej. Być może ten sposób postrzegania świata ukształtowała we mnie szarość PRL-owskiego bloku. Być może… Tak czy owak, tu jest pięknie. „Francja jest piękna wszędzie” – zagaiła do mnie polska kelnerka w restauracji w jednym z urokliwszych miasteczek tego kraju – Yvoire[2]. Tak jest.
Pomijam więc wszystko inne i cieszę się z oczywistości tak prostej jak matczyna bułka z masłem. To są te chwile, w których milczy Mickiewicz i każdy, kto chciałby mi powiedzieć, że nie jestem u siebie. Zresztą, czy ja u siebie byłam naprawdę u siebie?
Tego, co mnie wygnało z Polski, choć też oczywiste, ująć w słowa jeszcze nie umiem.
[1] Polskie tłumaczenie nazwiska Edith Piaf.
[2] stowarzyszenie o nazwie „Les Plus Beaux Villages de France”, powiązane ze strukturami administracji państwowej, oznaczyło 158 miejscowości jako najpiękniejsze miasteczka Francji, Yvoire jest jedną z nich.